Recenzja książki Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej

Zestaw podróżnika

Aleksander Doba, Podróżnik Roku 2015 National Geografic, napisał, że Jego oraz  Anię Alboth, autorkę książki „Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej”, wszystko różni. On ma już swoje lata, ona jest młodą mamą. On podróżuje w samotności, ona zabiera ze sobą całą rodzinę. On walczy z falami oceanu, a ona z potrzebami małych dzieci. Mnie natomiast wszystko różni od obu tych podróżniczych ikon. Nigdy w życiu nie pływałem kajakiem, nie mam małych dzieci. Natomiast, idąc po raz kolejny za słowami Doby, “(…) jedno nas łączy – spełniamy nasze szalone marzenia”.

Mój kontakt z dziećmi jest bardzo podobny do kontaktu z żurkiem  – mam tylko i wyłącznie, gdy wracam do domu rodzinnego. Nawet nie wszedłem jeszcze w etap mojego życia, w którym myślę o zakładaniu rodziny. Biorąc do ręki książkę autorki bloga The Family Without Borders miałem pewne obawy. Jest sens to czytać? Czy to mnie zainteresuje? Może zabrać się za coś innego? Tak naprawdę najpierw przekonały mnie zdjęcia.

Świetnej jakości (i duże!) fotografie, autorstwa Thomasa Albotha, ukazujące codzienne-niecodzienne sceny z życia zarówno mieszkańców Ameryki Środkowej, jak i samych podróżników. Jezioro w Gwatemali, Święty Mikołaj w Belize, czy Mennonici jadący wozem – te obrazy mnie urzekły.

Książka jednak nie polega na samym oglądaniu zdjęć (choć czasem powinna 😉 ). Rozpoczynamy czytanie z lekką nutą dramatyzmu – historią o  niespokojnej nocy w Gwatemali. Już po tym fragmencie wyczuwam, że w kolejnych partiach może być ciekawie. Jeśli myślę o rzeczy, która łączy Tripersów z Rodziną Bez Granic, widzę jedno – samochód. Ten aspekt niezmiernie mnie ciekawił i miałem nadzieję, że znajdę o nim kilka informacji w książce. Nie zawiodłem się.

Dowiadujemy się w jaki sposób Albothowie kupili auto, jak je przygotowali, zostajemy poinformowani o formalnościach (i o  pewnych konsekwencjach ich niedopełnienia 😉 ). Jedno jest pewne – taki sposób podróżowania coraz bardziej przypada mi do gustu! Wygoda, możliwość spania i jazdy kiedy tylko na się ochotę – zdecydowanie na + !

o

[mailerlite_form form_id=1]

o

To co najwięcej wyniosłem z przeczytania książki to jej wartość edukacyjna. Opisy historii odwiedzanych miejsc, ciekawostki o rdzennej ludności rejonów Ameryki Środkowej czy w końcu życie zwykłych ludzi, sprzedających własnoręcznie robione lalki na ulicach. To jest prawdziwa wartość tej książki.

Nie mogę także nie wspomnieć o stronach z poradami, które przecinają opisy przygód Rodziny. Wiele istotnych kwestii na temat road tripa, codzienności podróżnika, kończąc na poradach typowo parentingowych. Sam nie wiem, czy nazwałbym tę książkę podróżniczą, czy raczej małą encyklopedią 🙂

Małą encyklopedią  dla rodzin, które chcą podróżować z dziećmi. To jest cudowne, imponujące, inspirujące! Jeśli będę miał kiedyś dzieci to chcę (będę!) miał podejście do nich takie, jakie prezentują Ania i Tom. Podróż z małymi dziewczynkami, na kilka miesięcy, po „dzikiej i niebezpiecznej Ameryce Łacińskiej”, na pierwszy rzut oka nie wydaje się zbyt roztropnym pomysłem. Przecież choroby! Bandyci! Brud! Jak podobne jest to myślenie do tego o autostopowaniu. Niebezpiecznie! A co jeśli coś Ci się stanie? Ale żeby tak stać na mrozie/słońcu/wietrze/deszczu? Widzisz podobieństwo? 🙂 Czasem warto jest odrzucić stereotypowe myślenie. Poszukać prawdziwych informacji, dowiedzieć się czegoś od ludzi, którzy już tam byli, robili to samo.

W takiej to można recenzować ;)

Wydaje mi się, że nasze społeczeństwo jest zbyt nadopiekuńcze. Bardzo często słyszę, że ktoś nie wyjdzie z dzieckiem na spacer, bo jest chłodno  Widzę ludzi myjących ręce po kontakcie z czymkolwiek, czy niepozwalających dzieciom biegać, bo się spocą. Z książki dowiadujemy się, że Mila i Hania nie mają takiego dzieciństwa. Dziewczynki jedzą lokalne jedzenie, bawią się ze starszymi dziećmi czy śpią, razem z rodzicami, w hostelach. To piękne, że tak młode osóbki mogą już tyle przeżyć. I zobaczyć, odczuć, posmakować. Sam im zazdroszczę 🙂 Wiesz, że Hania zwiedziła już ponad 20 krajów?

Albothowie dużo w tej książce ukazują. Możemy przeczytać chociażby o dobrych i złych stronach podróżowania z maluchami. Okazuje się, że życie z dziećmi może wyglądać praktycznie tak samo, jak bez nich. Liczy się…dobrze zorganizowana logistyka 😉 Dzieci są często także zaletą w podróży, pomagają przełamać bariery, czego przykład widzimy chociażby w wiosce Mennonitów. Rodzina, dzięki swoim wyprawom, łamie wiele mitów.

Obawiałem się, czy „Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej” będzie książką dla mnie. Jest to na pewno “must see” dla każdego rodzica. Polecę każdemu, nie tylko rodzicowi. Znajdziemy w niej wiele uniwersalnych wartości, związanych z szacunkiem wobec innych ludzi, relacji rodzinnych, różnic między życiem kobiet w Ameryce Łacińskej i Europie. Przeczytamy o chwilach radości, momentach humoru (hamacasutra 😉 ), ale także o smutku i rozstaniach.

Rozpoczynając czytanie tekstu miałem nadzieję na trochę inną formę, czegoś w stylu dziennika. Jestem pewny, że Ania, Tom, Mila i Hania przeżyli ogromną ilość przygód, którą nie można było zmieścić w jednej książce. Pozostał mi mały niedosyt, liczę na kolejne części!

Myślę, że najlepszym dowodem na to, że warto przeczytać „Rodzinę Bez Granic w Ameryce Środkowej”, jest czas, w którym piszę tę recenzję. Jest środek sesji, a ja, zamiast się uczyć, czytam o przygodach nieznanych mi ludzi, na drugim końcu świata 🙂

Wszystkich chętnych na kupno książki zapraszam na stronę Rodziny Bez Granic, gdzie można zamówić egzemplarz.

Czytajcie!

Grzegorz Górzyński