Z Polski do Gruzji można dostać się w zasadzie na 2 sposoby: drogą lądową przez Turcję (znacznie rzadziej przez Rosję, ze względu na konieczność uzyskania wizy), albo drogą powietrzną (przy dobrych okazjach za 200-300 złotych dolecimy do Kutaisi). Istnieje jeszcze trzecia droga, ale rozsądnie myślący ludzie najczęściej ją omijają. To droga lądowo-morska promem przez Morze Czarne. Umówmy się, nie jest to opcja ani szybsza, ani tańsza, ani wygodniejsza (szczególnie, jak się dostanie choroby morskiej).
Mimo to niektórzy szaleńcy decydują się na rejs. Wcale nie z powodów logicznych, ale bardziej emocjonalnych. To po prostu świetna przygoda i niezapomniane wrażenia (szczególnie jeśli robi się to po raz pierwszy).
Kierunek
Dostęp do Morza Czarnego poza Gruzją mają również Rosja, Ukraina, Rumunia, Bułgaria i Turcja. Na ten moment do Gruzji można się dostać z portów w Odessie, Varnie, Burgas (nie mylić z hiszpańskim Burgos) i Sochi. Ten ostatni od razu można odrzucić, chyba, że ktoś posiada rosyjską wizę. Zostaje nam więc ukraińska Odessa (linia UKRferry oraz Bułgarska Varna (linia Navibulgar) i Burgas (linia PBM).
Nasza podróż od początku zakładała przeprawę promem towarowym z Batumi do Odessy a w zasadzie do portu w Czarnomorsku, w drodze powrotnej. Niestety ze względu na zawirowania związane z sytuacją polityczną w Turcji, zmusiły nas do zmiany planów. dla przypomnienia: nocą z 15 na 16 lipca 2016 roku doszło w Turcji do zamachu stanu, w wyniku czego państwa ościenne zamknęły granice. Wyjeżdżając 25 lipca w kierunku Turcji niczego nie mogliśmy być pewni. Ostatecznie wybraliśmy drogę morską DO Gruzji, a o powrocie mieliśmy myśleć dopiero w trakcie, licząc na to, że sytuacja się unormuje. Tym samym zmienił się nam też port wyjściowy. Popłynęliśmy z Burgas do Batumi.
Port
Na przeprawę promem należy pojawić się odpowiednio wcześniej, aby zdążyć się odprawić i zarezerwować miejsce na pokładzie. Podobno pojawiają się sytuacje, że przy dużym obłożeniu, bardziej noclegowym niż parkingowym, obsługa odmówi nam rejsu. Takie głosy dotyczą głównie ukraińskiego promu towarowego.
Promy w teorii pływają według określonego rozkładu (dla UKRferry dostępny tutaj, dla Navibulgar tutaj, a dla PBM tutaj). W praktyce jednak rozkład jest czymś bardzo umownym. Nasz prom miał wypłynąć z Burgas o godz. 18:00, jednak kotwica została wyciągnięta dopiero o 6 rano dnia następnego. 12 godzin to i tak niewiele. Zdarza się, że opóźnienie wydłuża się nawet do kilku dni.
W porcie jest raczej nudno, a spędza się tam kilka godzin, więc warto zawczasu pomyśleć o jakichś aktywnościach, które umilą nam czekanie. Koniecznie też trzeba mieć ze sobą zapas wody i jedzenia na te kilka godzin. W okolicy nie ma nic ciekawego, chyba, że ktoś lubi widoki zabetowanych, industrialnych przedmieści. Wpatrując się więc w opieszałe ruchy pracowników portu, czekamy.
o
[mailerlite_form form_id=1]
o
Prom
Po odprawie w porcie należy wjechać samochodami po wielkiej rampie na pokład. Oczywiście zanim to się stanie, trzeba okazać ważne bilety i paszporty z wbitymi pieczątkami, uprawniające do rejsu. W jednookrętowej floty linii PBM (prom „Drujba” – w tł. Przyjaźń) samochody osobowe i motocykle parkują na dolnym pokładzie. Tiry, ze względu na małą zwrotność, na górnych. Jednak to dla ciężarówek głównie odbywają się rejsy. Turyści znacznie częściej wybierają tańszą opcję przejazdu drogą lądową. Poza naszymi 3 Corsami na dolnym pokładzie znalazł się jeszcze jeden samochód osobowy i 4 motocykle francuskiej wyprawy. Górne pokłady były zapełnione ciągnikami osiowymi z naczepami.
Po zaparkowaniu we wskazanym przez obsługę miejscu, samochód mocowany jest za pomocą specjalnych pasów do uchwytów przytwierdzonych do pokładu, aby w trakcie transportu nie stoczył się i nie uszkodził innych pojazdów. Aczkolwiek przy dobrej pogodzie tak duża jednostka jak prom nie jest zbytnio podatna na kołysanie. Organizm człowieka wprawdzie odczuwa to nieustające wznoszenie i opadanie, ale z perspektywy poruszania się po statku, ma się wrażenie stałego i stabilnego gruntu pod stopami.
Gdy tylko zaparkowaliśmy auta, zabraliśmy z nich wszystkie bagaże, które mogły być przydatne w czasie podróży. Schodzenie po nie później na dolny pokład mogło bowiem okazać się kłopotliwe. Nie chcieliśmy ryzykować. Windą wyjechaliśmy do części hotelowej, w której przywitał nas przemiły Bułgar, mówiący perfekcyjnie co najmniej w czterech językach. Z polskim szło mu trochę gorzej, jednak wciąż był w stanie użyć kilku zwrotów. I tak od pierwszego pojawienia się na pokładzie został nam nadany kryptonim operacyjny „Drużyna Polska”. Później, za każdym razem, kiedy go spotkaliśmy, rozpoczynał rozmowę od tych dwóch słów właśnie, co było naprawdę miłe.
Później się dowiedzieliśmy, że wcale nie był recepcjonistą. Tak naprawdę załoga statku była niewielka, dlatego jej członkowie, w zależności od potrzeb, pełnili różne funkcje. I tak nasz szef części hotelowej, najpierw przyjmował nas w recepcji, a już następnego dnia zobaczyliśmy go wydającego śniadanie dla gości.
Opłaty
Płatność uiszcza się gotówką po zakwaterowaniu. Tak więc, gdy otrzymaliśmy klucze, cała ekipa udała się do swoich kajut, a ja zostałem jeszcze chwilę, aby uregulować należności. Płacić można w euro lub w bułgarskich lwach. Na koszt składa się transport pojazdu z kierowcą i opłata za dodatkowych pasażerów. Oczywiście można popłynąć promem nie mając samochodu, wtedy płaci się jedynie tę drugą stawkę. Opłata za pojazd jest uzależniona od jego wielkości, co jest w sumie logiczne – im więcej miejsca na pokładzie zajmuje, tym więcej za to miejsce trzeba zapłacić.
W przypadku promu PBM płynącego z Burgas do Batumi jest to 250 Euro za samochód osobowy do 1,83m wysokości oraz 140 Euro za każdego pasażera powyżej 12 roku życia. Dokładne zestawienie cen znajduje się pod tym adresem.
W przypadku UKR Ferry z Odessy do Poti/Batumi pojazd o masie całkowitej do 2 ton plus kierowca zostanie przetransportowany za 350 dolarów. Jeśli zabieramy pasażerów, musimy dopłacić za wynajęcie kajuty. Zakwaterowanie w kajucie 1-osobowej to 350 USD, w 2-osobowej kosztować nas będzie 250 USD, a w 3-osobowej 150 USD od osoby.
Prom Navibulgar z Varny ma chyba najmniej szczegółowe, ale wciąż konkretne warunki. Przewóz samochodu osobowego będzie nas kosztował 250 euro, a za każdą osobę zapłacimy 130 euro. Jeśli chcielibyśmy zabrać psa, albo kota, musimy się liczyć z dodatkową opłata 40 euro.
„Atrakcje”
Poruszać się można po prawie całym statku. Ale podobnie jak w Harrym Potterze, znajduje się piętro zakazane, do które nie powinno się wjeżdżać windą. Wynikało to z faktu, że na tym piętrze załoga wykonuje swoje obowiązki i nie powinno się im przeszkadzać. Nie mieliśmy pelerynki niewidki, dlatego trzymaliśmy się przekazanego nam polecenia. Nie wiemy, czy nie ukrywany jest tam kamień filozoficzny.
Posiłki wydawane były 3 razy dziennie w formie bufetu. Jedzenia było dużo i było naprawdę smaczne i różnorodne. Można się więc było uraczyć kurczakiem, rybą, wszelkiej maści surówkami, baklawą, owocami i Bóg wie czym jeszcze. Do obiadu serwowano zaś lampkę dobrego bułgarskiego wina i słodką przekąskę na wynos. Stołówka zlokalizowana była na górnym pokładzie, z którego można było wyjść bezpośrednio na zewnątrz, aby poopalać się na leżakach.
Na statku zlokalizowana była sala kinowa z teatralnym układem foteli (ale raczej nikt z niej nie korzystał, a przynajmniej tego nie zauważyliśmy), bar (otwarty w godzinach wieczornych, serwujący złociste piwo i oczywiście bułgarskie wino).
Kajuty
Jeśli ktoś ma klaustrofobię, to podróżowanie promem zdecydowanie odradzam. Na powierzchni około 5 metrów kwadratowych dostępne są 4 koje (2 na dole i 2 na górze). Trochę więcej miejsca jest w kajutach 2-osobowych, jednak do luksusu wciąż sporo brakuje. W kajucie znajduje się małe okienko, którego szyba pokryta białym nalotem (najprawdopodobniej morską solą z dodatkami tego, co się do szyby przykleiło) przepuszcza niewiele światła, ale wystarczająco, aby w dzień obejść się bez sztucznego oświetlenia. Nie mniej jednak na podziwianie widoku fal, lepiej wybrać się na górny pokład.
Luksusem jest za to łazienka w każdej kajucie, z sedesem, umywalką i prysznicem. Toalety działają na zasadzie podciśnienia, podobnie jak te, znane nam z polskich pociągów. Prom był doskonałą okazją do tego, aby zrobić pranie. Jeśli więc wyobrazisz sobie, że na powierzchni 5 metrów kwadratowych, pomiędzy 4 łóżkami rozwieszone jeszcze zostały sznurki z praniem, to już wtedy naprawdę nie ma się gdzie ruszyć.
Biorąc pod uwagę fakt, że na otwartym morzu nie ma ani internetu, ani zasięgu, można zanudzić się na śmierć. Taki już znak naszych czasów. Chyba, że wcześniej się na to przygotujemy i przypomnimy sobie, co robili ludzie, jak nie było telefonów komórkowych. Wieczór można spędzić w barze na rozmowach przy szklance bułgarskiego wina.
Rozrywka
Można też zagrać w karty, ale to nie kończy się dobrze, jeśli każdy zna inne zasady gry w makao. Taka sytuacja może skończyć się tym, że grupa nie będzie się do siebie odzywać do końca dnia (potwierdzone info).
Zawsze pozostaje opalanie się na pokładzie, ale ileż można leżeć plackiem na leżaku?
Chyba najlepszym sposobem jest zabranie ze sobą opasłej książki. Na pewno umili czas pomiędzy jedzeniem i spaniem. A śpi się dużo. Może to ze względu na ciągłe bujanie wprawiające w stan otępienia.
Grzesiek z Rafałem natomiast umilali sobie czas grą w Heroes.
Współpasażerowie
Wśród pasażerów zbyt wiele ciekawych konwersacji nie przeprowadzimy. Większość osób na statku to stereotypowi kierowcy ciężarówek – mężczyźni z brzuszkiem, pojawiający się wyłącznie na posiłkach, podczas których z pożądaniem łypią wzrokiem na młode kobiety. Z ludzi, których miło wspominamy, to francuskiej wycieczki motocyklowej. Oraz Waldek.
Waldek był jedynym polskim kierowcą na pokładzie (nie licząc nas). Wyglądał młodo, chociaż jego twarz wyraźnie postarzała zapewne w wyniku ciężkiej pracy i niezbyt zdrowego stylu życia. Waldek miał wyjątkowe zadanie: wiózł z Niemiec do Gruzji transport z jałówkami. Bydło wymagało ciągłego doglądania, karmienia i uzupełniania wody, tak, aby podróż minęła dla nich jak najmniej stresująco.
Ziemia na horyzoncie!
Port w Batumi ma tylko jedno stanowisko dla promu. Dopływając do wybrzeża nie ma się żadnej gwarancji, że zejdzie się na ląd. Wystarczy, że w porcie zacumowany będzie akurat inny prom i będziemy musieli czekać na jego wypłynięcie. Tak było w naszym przypadku. Mimo, że wieczorem widzieliśmy już na horyzoncie karykaturalne wieżowce Batumi, to do portu przybiliśmy dopiero nad ranem.
Tutaj też trzeba się uzbroić w cierpliwość. Na statku pojawia się bowiem straż graniczna i rozpoczyna się żmudny cykl odprawy. A przypomnijmy, że do obsłużenia jest kilkadziesiąt osób. Oczywiście można być sprytnym i ustawić się na początku kolejki, ale to niczego w naszej sytuacji nie poprawi, bo jak wspomniałem wcześniej, samochody osobowe parkowane są na dolnym pokładzie, do którego wjazd otwierany jest dopiero po opróżnieniu pokładu górnego zastawionego tirami. Odprawa rozpoczęła się w naszym przypadku tuż po śniadaniu, czyli około godziny 9, ale na lądzie byliśmy dopiero o godzinie 13.
o
[mailerlite_form form_id=1]
o
I to nie koniec przygód, bo zaraz po zetknięciu opon z rozgrzaną powierzchnią asfaltu przeżywa się szok związany z panującą w Gruzji kulturą jazdy. Lecz to temat na osobną historię.