Uciekając przed zimnem, czyli autostopem do Bergamo

Autostopem do Bergamo

Złotą zasadą prowadzącą do spełnienia marzeń jest podejmowanie wyzwań. Wiadomo, że każdy ma lekkiego pietra przed tym co dla nas nieznane. Warto w takich chwilach pomyśleć o osobach, które dokonały niesamowitych rzeczy i zadać sobie pytanie, czym oni różnili się ode mnie? Odpowiedź brzmi – niczym, only sky is the limit! Zobaczcie jak wyglądała moja podróż autostopem do Bergamo.

Z dumą muszę przyznać, że w tym roku udało mi się odwiedzić osiem państw (oczywiście nie za jednym razem), a mamy przecież końcówkę lutego. Jak to jest możliwe? Wbrew pozorom nie jest to takie trudne, wystarczy tylko podjąć wyzwanie i jazda, reszta potoczy się sama 🙂 Chciałabym opowiedzieć wam wyglądała moja pierwsza autostopowa przygoda.

Wszystko zaczęło się od telefonu od Grześka – znanego wam autora wpisów na tym blogu.

Rozmowa była szybka i treściwa:

Banaś, są tanie bilety z Bergamo do Krakowa na 11 stycznia, piszesz się? – krótka chwila analizowania tego, co właśnie usłyszałam i stało się, powiedziałam TAK!

Bilety zostały kupione niedługo po rozmowie. Teraz trzeba było znaleźć osobę, która chciałaby być moją „autostopową parą”. Tuż przed rozpoczęciem nowego roku znalazła się taka perełka – Kasia.

Zupełnie nieznana mi osoba, ponadto dzieliło nas jakieś 500 km, jednak nie przeszkadzało nam to. Prosto z parkingu, na którym zakończyłam swoją noworoczną wyprawę popędziłam do mieszkania.

Pół godziny później w drzwiach stanęła Kasia – to było nasze pierwsze spotkanie. Do później nocy siedziałyśmy ogarniając trasę, wyjazdy z miast i autostopowe tipy zaczerpnięte ze stron i od znajomych.

Następnego dnia o 8 stałyśmy dzielnie na wylotówce z Krakowa przy -20°C. W końcu zdecydowałyśmy się wyciągnąć rękę z rękawiczki i wystawić kciuka, w nadziei, że nie zamarznie. I tak oto stało się, ruszyła kaskada niezapomnianych i niesamowitych wydarzeń.

W drogę!
W drogę!

Za granicę możliwości

Pogoda wbrew pozorom sprzyjała rodzącemu się współczuciu w sercach kierowców, którzy nas widzieli. Pierwszy samochód zatrzymał się po jakichś 15 minutach.

Zadowolone wsiadłyśmy do ciepłego samochodu. Z bananem nieznikającym z twarzy tłumaczyłam starszemu kierowcy, że nie zwariowałyśmy jadąc podczas największych mrozów stopem do Włoch, tylko po to, żeby wsiąść tam w samolot i wrócić do Krakowa.

Pan był tak miły, że nadrobił dla nas jakieś 15 km drogi, żeby łatwiej nam było łapać dalej.

Na stacji chodziłyśmy po parkingu pytając kierowców większych samochodów, gdzie się wybierają i czy by nas nie zabrali.

I nagle pojawił się on – chłopak, który podbiegł do nas i zaczął wypytywać. O co? Za cholerę nie wiem, bo mówił tak szybko, że ciężko było go zrozumieć. Jakimś cudem udało nam się dogadać i tak pojechałyśmy z Tomkiem do Żor po załadunek do jego dostawczaka, a potem do granicy.

Podczas naszej wspólnej przejażdżki, chłopak opowiedział nam chyba każdy szczegół ze swojego życia. Rozmawiało nam się tak dobrze, że kierowca postanowił wrócić do domu przez Czechy i wysadzić nas 10 km od Ostrawy.

Brnąc w nieznane

Dalej do Brna zamierzałyśmy dotrzeć pociągiem z Ostrawy, więc zadowolone, że już jesteśmy na dobrej drodze, wyciągnęłyśmy tabliczkę z napisem „Ostrawa“.

Po jakimś czasie zauważyłyśmy busa z polską rejestracją, zagadałyśmy do pana kierowcy. Okazało się, że jedzie do wybranego przez nas miasta. Wsiadłyśmy do samochodu, po kilku minutach rozmowy dowiedziałyśmy się, że kierowca będzie jechał przez Brno.

Tak oto pierwszego dnia przejechałyśmy ponad 300 km stopem i dotarłyśmy do naszego pierwszego przystanku – czeskiego miasta – Brna.

Miejsce ma niesamowity, przytulny klimat. Powitały nas wiszące wszędzie bożonarodzeniowe dekoracje oraz delikatny śnieżek. W Brnie miałyśmy wcześniej ustalony nocleg u jednego z użytkowników couchsurfingu – Jakuba.

Chłopak nocował wówczas oprócz nas dwóch, jeszcze jedną osobę w mieszkaniu, w którym znajdowało się już 11 mieszkańców. Było to mieszkanie, które swoim klimatem i wyglądem przypominało mi Norę – mieszkanie Weasley’ów z powieści o Harrym Potterze.

skarpetki
Tu widać prezent urodzinowy od mamy Jakuba rozwieszony nad jego łóżkiem, są to 23 skarpetki, w każdej z nich znajduje się drobny upominek 🙂

Jak wygląda jajko po wiedeńsku?

Z Brna zabrało nas starsze małżeństwo, okazało się, że jadą nieco inną trasą, niż chciałyśmy początkowo podążać, ale ciepło bijące z samochodu instynktownie przyciągnęło nas do siebie.

Po godzinnej jeździe znalazłyśmy się w Znojmie. Daleko od autostrady, naszej wyznaczonej trasy, osiągnięcia celu, blisko wielu domów uciechy i miejscowego cmentarza. Nie rezygnowałyśmy jednak i aż do momentu zapadnięcia zmroku byłyśmy w dobrych humorach.

Później zaczęło się robić dość mrocznie. Po dwóch godzinach zdecydowałyśmy zmienić napis na kartce na „Guntersdorf“ – miasteczko, które znajdowało się tuż za granicą czeską na naszej trasie do Wiednia.

alpy
Jedziesz autostopem do Bergamo, a tu takie widoki!

Po kilkunastu minutach wreszcie zatrzymała się kobieta, która zgodziła się przewieźć nas do wybranego przez nas miasta. Dogadywałyśmy się wyśmienicie, pomimo tego, że kompletnie się nie rozumiałyśmy.

Dwudziestominutowy przejazd utwierdził mnie w przeświadczeniu, że jestem poliglotką. Wygrzebywałam z otchłani mojej pamięci wszystkie słowa po rosyjsku, niemiecku czy jakimkolwiek innym języku, które mogły mieć sens w naszej konwersacji. Kobieta życzyła nam udanej podróży i wysadziła w pierwszym miasteczku za granicą Austriacką.

W momencie, kiedy nasze twarze ponownie uszczypnął ostry mróz, a my nie zdążyłyśmy nawet wystawić kciuka, zatrzymał się obok nas duży czarny samochód.

Nie zastanawiając się zbyt nad sytuacją wbiłyśmy do środka. Zamknęłyśmy drzwi i spojrzałyśmy na przednie siedzenia. Zajęte były przez dwóch chłopaków koło 25 lat. Jeden z nich o bliskowschodnich rysach , drugi natomiast to „typowy Seba“, łysy z łańcuchem i w dresie.

Nie dając po sobie poznać, jak bardzo zostałyśmy sparaliżowane zaistniałą sytuacją, Kasia postanowiła do nich zagadać. Od słowa do słowa atmosfera robiła się coraz lepsza, aż w końcu nawet zaryzykowałam i złożyłam swój scyzoryk, który dłuższy czas ściskałam w kieszeni kurtki.

Całe i bez żadnego uszczerbku na zdrowiu dotarłyśmy do stolicy Austrii. Chłopcy nawet specjalnie dla nas zboczyli ze swojej trasy, wioząc nas do samego centrum.

W Wiedniu jak w każdym innym miejscu, w jakim się zatrzymałyśmy ruszyłyśmy prosto do mekki autostopowiczów – McDonalda, gdzie można połączyć się ze światem.

Nie miałyśmy załatwionego żadnego noclegu, bo do samego końca polegałyśmy na znajomych. Dopiero kiedy zbliżała się godzina 22 a na zewnątrz temperatura spadła do około -10 stopni, zaczęłyśmy wysyłać prośby o nocleg do couchsurferów.

Niestety, tę noc musiałyśmy spędzić na dworcu, gdzie nie było dostępu do wi-fi. Kiedy tylko o 6 rano udało nam się połączyć z internetem, okazało się, że pewien niesamowity Austriak odpisał nam już koło 1 w nocy i regularnie zasypywał skrzynkę pytaniami, co się z nami dzieje i czy wszystko w porządku.

Pełne rozterek zapytałyśmy go, czy możemy chociaż zdrzemnąć się chwilkę po ciężkiej nieprzespanej nocy, żeby nabrać sił. Dostałyśmy dokładny adres i opis drogi do mieszkania i zapewnienie, że czeka na nas świeża pościel na kanapie i kubek gorącej herbaty.

selfie
Photoshop!

Nie dowierzając własnemu szczęściu, od razu ruszyłyśmy we wskazane miejsce, ciężko mi tu będzie opisać to, jak bardzo Peter pomógł nam podczas naszej wyprawy.

Ugościł nas w swoim mieszkaniu, w którym już znajdowało się 4 Kanadyjczyków, na wejściu faktycznie wręczył po kubku rozgrzewającej herbaty, zamieniliśmy kilka słów, ale zmęczenie zwyciężyło i chcąc nie chcąc musiałyśmy zażyć trochę snu.

Wróciłyśmy do żywych dopiero koło 13, szybki prysznic, śniadanie i zaraz wyruszamy poznawać miasto. Nie podejrzewałyśmy, że trafimy na tak ciekawego człowieka, że zamiast zwiedzać miasto, my jak zaczarowane spędzimy cztery godziny słuchając historii opowiadanych przez 53-letniego Petera.

zwiedzanie
Zatrzymaj się na chwilę i posłuchaj…

Człowiek z niesamowitą chęcią do życia i doświadczania nowych rzeczy, wielką przyjemność sprawia mu rozmawianie z młodymi ludźmi i wysłuchiwanie ich poglądów

W tym miejscu czas stanął w miejscu, trudy poprzedniej nocy i zmęczenie podróżą zupełnie wyparowały. Poczułam się jakbym odwiedziła ulubionego wujka, którego bardzo dawno nie widziałam, postanowiłyśmy zostać w tym magicznym miejscu jeszcze jedną noc. Wieczorem dołączyła do nas grupka 4 Kanadyjczyków, kolejne kilka godzin spędziliśmy w siódemkę rozmawiając, jedząc i pijąc.

kolacja
Ten wieczór pozostawił po sobie wspomnienie jednoczenia pomimo różnych barier.

Gdzie urodził się Casanova?

Wyjazd z Wiednia był bardzo ciężki, pomimo, że mieszkanie Petera opuściłyśmy po 9 rano, na wylotówkę dotarłyśmy w okolicy 11.

W końcu zatrzymał się starszy pan swoim oldschoolowym minivanem. Miał kowbojski kapelusz, wiecznie zapalonego papierosa w ustach i muzykę country na kasecie. Dużo mówił, szkoda, że po austriacku, więc nie zrozumiałyśmy wiele.

autostopowicze
Tu byłem!

Dowiózł nas do miejsca, gdzie wielu polskich autostopowiczów zostawiło swoje wpisy na znaku drogowym.

W końcu zatrzymał się tam człowiek, który pomógł nam wydostać się na główną autostradę wiodącą do Włoch. Przy stacji benzynowej udało nam się złapać pierwszego w tym tripie tira.

Kierowca tak się przejął naszym losem, że cały czas częstował nas batonikami i zatrzymywał na postojach dla tirów w nadziei, że znajdzie się jakiś kolega, który mógłby nas zawieźć dalej.

Tego dnia nie miałyśmy dobrej passy, dotarłyśmy niecałe 200 km za Wiedeń, tam dołączyli do nas Luiza i Dawid, którzy również mieli dojechać z nami do Bergamo. Po około 4 godzinach czekania na zmiany na jakikolwiek transport w stronę Włoch, zrezygnowaliśmy z dalszego łapania.

miasto
Ach, te widoki!

Ruszyliśmy piechotą na widoczne niedaleko lotnisko. Tam spędziliśmy noc, mijając się z prawdą w tłumaczeniach austriackiej policji, co właściwie robimy na lotnisku w środku nocy. W końcu dali nam się spokojne wyspać, a rano jak najszybciej czmychnęliśmy, unikając kontroli podejrzliwej ochrony lotniska.

Szczęście do kierowców wróciło z nowym dniem, po godzinie osobówka zabrała nas kilkanaście kilometrów dalej, gdzie na parkingu znalazłyśmy 3 tiry z polskimi rejestracjami. Okazało się, że panowie jadą pod samą Wenecję i są skorzy zabrać nas ze sobą. Jedynym warunkiem było to, że miałyśmy się rozdzielić.

Lonely Mountain
Lonely Mountain? 🙂

Kolejni kierowcy, którzy nadrobili dla nas drogi i zawieźli nas na stację oddaloną o jakieś 8 km od Wenecji. Tam na stacji przygotowywałyśmy się na długie czekanie.

Znajomi nastraszyli nas, że stopowanie we Włoszech jest ciężkie. Wtedy skorzystałam z mojej tajnej broni – długich, blond włosów, która we Włoszech sprawdziła się niezawodnie. Drugi samochód zatrzymał się, na plac św. Marka w Wenecji zawiózł nas przesympatyczny Alex.

Po kilku godzinach dotarli do nas Dawid z Luizą, którzy mieli miej szczęścia w łapaniu stopa tego dnia. Nareszcie byliśmy znowu we czwórkę, ale nadal nie mieliśmy gdzie spać. Pierwszym pomysłem było zapytanie na plebanii.

ogrodzenie
Dotknijmy sobie ogrodzenia!

Złapaliśmy przydrożne wi-fi (co graniczy we Włoszech z cudem) i w translatorze przetłumaczyliśmy sobie zdanie „Jesteśmy studentami z Polski i potrzebujemy noclegu, czy możesz nam pomóc?“ i ruszyliśmy dodatkowo z tabliczką z napisem „host“ w stronę najbliższego kościoła.

Plan nie wypalił, więc postanowiliśmy spróbować poszukać czegoś na couchsurfingu.

Ostatnie kilka minut przed zamknięciem Burger Kinga, w którym był dostęp do internetu wyświetliła się wiadomość zwrotna od Michaela – 53 latka z Wenecji.

Proponował nam spotkanie w pubie, żeby lepiej nas poznać i ocenić czy „nadajemy” się do przyjęcia w jego progi. Na swoim koncie miał całą listę rzeczy zakazanych i tak samo długą listę z wymienionymi procedurami zachowań w jego domu.

Michael okazał się prawdziwym pasjonatem historii, zabrał nas na krótki spacer pokazując piękną, historyczną część Wenecji. Potrafił powiedzieć jakąś opowieść o niemal każdym moście, budynku czy pokazując miejsca, w których mógł urodzić się Casanova.

Zaprowadził nas do swojego mieszkania, które znajdowało się tuż nad jednym z urokliwych kanałów. Opowiedział nam co nieco o codziennym życiu mieszkańców Wenecji.

selfie
Przesympatyczny Michael i cała nasza czwórka.

Nie spodziewaliśmy się, że uda nam się zdobyć jakikolwiek nocleg, nie mówiąc o tak królewskich warunkach, wyśmienitym śniadaniu, które od niego otrzymaliśmy na niezwykłych opowieściach wartościowego człowieka skończywszy.

Veni, vidi, vici!

Musieliśmy opuścić magiczną Wenecję i udać się dalej. Naszym planem było dostać się bezpośrednio do Bergamo. Plany planami, a koniec końców staliśmy w deszczu na stacji jakieś cztery godziny. Dodatkowo dołączył się do nas mało rozgarnięty autostopowicz z Japonii.

Na szczęście kierowcy pewnej firmy przewoźniczej z Włoch poradzili nam, żeby kupić przez internet bilety do Bergamo i z centrum Wenecji pojechać w komfortowym autokarze do naszego celu.

Propozycja była kusząca, ale nie mieliśmy ani dostępu do internetu, żeby kupić bilety, ani szans na dostanie się na dworzec przed odjazdem, do którego została nam godzina.

wieża zegarowa
14:22

Kierowcy zaproponowali, że zawiozą nas na miejsce odjazdu busów, tak oto w czwórkę plus nieogarnięty Japończyk jechaliśmy autokarem na stopa. Panowie zawieźli nas na dworzec, po drodze okazało się, że w autokarze jest bezpłatne wi-fi, więc udało nam się kupić bilety.

Szczęśliwi, że już nie musimy się o nic martwić wsiedliśmy do autokaru (wraz z Japończykiem, który postanowił robić dokładnie to co my), który miał zawieźć nas do Bergamo, czekała nas jeszcze jedna niespodzianka.

Okazało się, że autokar zatrzymuje się w Weronie i dopiero po 2 godzinach jest odjazd do naszego docelowego miasta. Tak przez zupełny przypadek mieliśmy szansę na przyspieszone zwiedzenie Werony.

Pochmurne Bergamo
Po 5 dniach w podróży wreszcie zobaczyliśmy pochmurne Bergamo.

Koło 2 w nocy wreszcie dotarliśmy do trzeciego w ciągu tej doby miasta we Włoszech- Bergamo. Tam ugościli nas członkowie organizacji studenckiej AEGEE, którzy pokazali nam swoje urokliwe miasto, a wieczorem zaprosili na degustację włoskiej kuchni i alkoholu.

Bergamo
Bawiliśmy się świetnie 🙂

Kolejnego dnia mieliśmy lot powrotny do Krakowa. Ciężko było nam w to uwierzyć, ale powłócząc nogami udaliśmy się na lotnisko. I tak zrealizowaliśmy swój cel – dojechać autostopem do Bergamo i zdążyć na samolot do Krakowa Jednak nie to sprawiło nam największą frajdę, tu muszę zacytować klasyka, który sprawdził się tu w 100%.

Czasami nie ważny jest cel, ale droga, którą do niego podążasz…

Katarzyna Banaś